Jak wieźliśmy pomoc dla Iwano Frankowska
Decyzja o wysłaniu pomocy medycznej ze szpitala w Gorzowie do szpitala w Iwano Frankowsku zapada już pierwszego dnia wojny. Równo tydzień później sprzęt zostaje przekazany Ukraińcom.
Rękawice nitrylowe, opatrunki włókninowe, kompresy z włókniny i gazy, bandaże podtrzymujące, igły do iniekcji, aparaty USG, respiratory transportowe, respiratory stacjonarne, pompy infuzyjne, stoły zabiegowe, wózki do przewożenia chorych… Wszystko razem warte 200 tys. zł mieści się na 18 paletach i przez kilkanaście godzin blokuje szpitalny magazyn. Potem prawie po brzegi wypełnia ponad 16-metrowego tira.
„Nie jesteście sami”
Samochód z doświadczonymi kierowcami bez wahania „daje” Mirosław Maszoński, który od podstaw zbudował w Sulęcinie niedaleko Gorzowa prężną firmę transportową. Decyzję o wysłaniu pomocy medycznej prezesi lecznicy Jerzy Ostrouch i Robert Surowiec podejmują już 24 lutego, kiedy na Ukrainę spadają pierwsze rosyjskie pociski. Tego dnia też zarząd lecznicy spotyka się z ukraińskimi pracownikami. Jest ich niemal 90. - Współczujemy. Macie w nas przyjaciół. Nie jesteście sami - mówi na spotkaniu prezes Jerzy Ostrouch i pyta, co można zrobić „już, zaraz...”. Pracownicy proszą o ekspresową wypłatę części wynagrodzenia, póki jeszcze mogą przelać pieniądze rodzinom.
Pomoc w drodze
Zanim „medyczny” tir rusza w trasę, na Iwano Frankowsk spadają pierwsze bomby. Przez jakiś czas milczy telefon dyrektora lecznicy. Wszyscy oddychają z ulgą, gdy znowu się odzywa. - Zadzwoniliśmy do dyrektora z pytaniem o potrzeby. Kolejny telefon był do marszałek Elżbiety Polak. Od razu zadeklarowała, że samorząd województwa włączy się w akcję - mówi już na polsko - ukraińskiej granicy Robert Surowiec, wiceprezes szpitala.
Przed wyjazdem kierowcy Telesfor Szumlewicz i Andrzej Tyńczyk naklejają na naczepę tira kartki z czerwonym krzyżem i napisem: pomoc humanitarna. Pracownicy szpitala doklejają swoje plakietki. Potem na autostradzie A4 setki aut mijają tira z niebiesko-żółtymi napisami: Wielospecjalistyczny Szpital Wojewódzki w Gorzowie Wlkp. Pomoc dla Ukrainy.
Punkt recepcyjny w dawnej szkole
Kilkanaście godzin później tir staje na parkingu niedaleko przejścia granicznego Korczowa – Krakowiec. Dopiero następnego dnia, w eskorcie policji, będzie mógł zbliżyć się do granicy. W tym samym czasie szpitalna ekipa jedzie do punktu PCK za Ustrzykami Dolnymi. Pomagają w nim gorzowscy lekarze.
Maryna Nahorna, jej mąż Ivan Nahornyi i Andrii Kadukha od ponad roku pracują na naszym oddziale ratunkowym. Pochodzą z Charkowa, gdzie zostawili rodziców. Chcą coś robić "dla swoich", więc proszą w Gorzowie o urlop i jadą na granicę. Koledzy z SOR-u urządzają szybką zbiórkę środków higienicznych, jedzenia dla dzieci itp., żeby Maryna, Ivan i Andrii nie jechali z pustymi rękami. Lekarze to co mogą, biorą do pociągu. Resztę szpital ma wysłać, ale na miejscu okazuje się, że punkt PCK to teraz punkt recepcyjny i przyjmuje już tylko wybrane rzeczy.
W byłej podstawówce kłębią się tłumy uciekinierów przed wojną. Jedni z walizkami właśnie wsiadają do autobusu, który jedzie w głąb Polski. Inni próbują odpocząć na łóżkach polowych, rozstawionych w dawnych klasach. Przeszklone pomieszczenie, kiedyś pewnie kantorek woźnej, to teraz punkt pomocy medycznej. Gorzowscy lekarze chwalą, że wyposażony jak porządny SOR, chociaż na niego nie wygląda.
Z niby-oddziału wychodzi się prosto do niby-sypialni na dawnym szkolnym korytarzu. Wśród zgiełku, krzątaniny, zmęczenia i niepewności, ukraińska mama, bohatersko uśmiechnięta, na polowym łóżku bawi się z synkiem…
Pojedzie następny tir
Tir z pomocą medyczną, eskortowany przez policyjny radiowóz, następnego dnia o świcie rusza w stronę przejścia Korczowa. Z Polski do Ukrainy ruch prawie żaden. Z Ukrainy do Polski – eksodus. Przez radiostację strażnika granicznego słychać wzywanie karetki. Ukraińskie dziecko ma płytki oddech i drgawki.
Szpitalny tir wjeżdża do objętej wojną Ukrainy, ale nie dalej niż za przejście graniczne. Przerzut ładunku odbywa się „naczepa w naczepę”. Rusłan, szef firmy transportowej, wysłanej przez ukraiński szpital, uśmiecha się na widok darów.
Wiceprezes gorzowskiego szpitala z granicy dzwoni do dyrektora szpitala w Iwano Frankowsku. Słucha podziękowań i dramatycznej relacji ze zbombardowanego miasta. O salach operacyjnych urządzanych w piwnicy Robert Surowiec, już po polskiej stronie, mówi „na gorąco” podczas zdalnej konferencji prasowej Urzędu Marszałkowskiego w Zielonej Górze. Już wiadomo, że będą kolejne transporty medyczne na Ukrainę...
Powrót do Polski, choć medyczny tir był ledwie „za miedzą”, trwa ponad trzy godziny. Pusty samochód jest sprawdzany wzdłuż i wszerz. Wreszcie opuszcza przejście i – zanim ruszy w drogę powrotną – zatrzymuje się przy autostradzie, skąd w stronę Przemyśla, Rzeszowa, Krakowa, Katowic i innych miast wyjeżdżają zapakowane po sufit osobówki na ukraińskich tablicach. Na postoju ukraińskie mamy, bohatersko uśmiechnięte, udają przed dziećmi, że to wycieczka do innego kraju, a nie ucieczka z własnego.
CZYTAJ TEŻ: Nasi lekarze pojechali pomagać rodakom na polsko - ukraińskiej granicy